sobota, 17 listopada 2012

Selekcja przy in vitro...

(fot.: www.deon.pl)
Zupełnie niedawno sąd w Cagliari wydał wyrok, który praktycznie, w myśl włoskiego prawa, nakazuje każdej jednostce (szpital, klinika, laboratorium) dokonującej zabiegów in vitro, dokonywania, przed przeniesieniem embrionu do macicy matki, tzw. diagnostyki przedimplantacyjnej (preimplantacyjna, PGD).

Sprawa dotyczyła skargi rodziców, których dziecko po zabiegu in vitro urodziło się chore, czego, według nich oraz opinii sądu, można było uniknąć, dokonując powyższej diagnostyki i przenosząc do łona matki inny (czyt. zdrowy embrion).

Oczywiście sama procedura in vitro niesie ze sobą ogromny sprzeciw moralny, czego składowymi są poszczególne procedury, które składają się na cały projekt in vitro. Jedną z nich jest właśnie omawiana tutaj diagnostyka preimplantacyjna.


W momencie, gdy zespół medyczny, dokonujący PGD stwierdzi, że dany embrion ludzki jest zdeformowany, posiadającym chorobę genetyczną, bądź taką chorobę wykaże w przyszłości dziecko już po swoich narodzinach, lekarze mają do wyboru dwie drogi. Pierwszą z nich, co jest już możliwe w tak wczesnej fazie, choć nie są to liczne przypadki, jest możliwość przeprowadzenia interwencji terapeutycznej w celu, uprośćmy to w wielkim skrócie, uzdrowienia embrionu. Drugą możliwością pozostaje czysta selekcja eugeniczna: odrzucenie wadliwego embrionu i posłużenie się drugim, który tego typu anomalii nie wykazuje. Mamy tutaj do czynienia nie z czym innym, jak ze zwykłym wyeliminowaniem człowieka w jego stadium embrionalnym

Tego typu, czysta selekcja eugeniczna, zaprzecza wszelkiemu prawu do ochrony życia, do opieki i leczenia tych, którzy w okresie prenatalnym są nosicielami tego typu patologii. 

Wielkim absurdem i hipokryzją jest próba usprawiedliwienia takiego postępowania w imię rzekomej miłości do dziecka. Sprowadza się to do czystego przesłania: lepiej jest się nie urodzić, niż żyć z daną patologią. Jest to logika, która staje się coraz bardziej powszechna w środowiskach broniących i propagujących in vitro. Jednakże ta logika niesie ogromne przesłanie nie tylko odnoszące się do życia w fazie embrionalnej, którego to wielu nie chce nazwać życiem ludzkim. W rzeczywistości logika ta traktuje jako ciężar, zbędny balast wszystkich ludzi z niepełnosprawnością, niezależnie od tego, w jakiej fazie życia się już znajdują: czy się jeszcze nie narodzili, czy są małymi dziećmi, młodzieżą, czy dorosłymi. W myśl tej logiki, już nie mamy problemu z chorobą, ale z człowiekiem. Jeśli usuniemy życie ludzkie, nie będziemy mieli problemu z chorobą. Wrogość wobec choroby przeradza się we wrogość do życia ludzkiego, do człowieka samego. A wszystko to w myśl dobrego samopoczucia. Tylko kogo? Lekarza, rodziców czy dziecka? I co oznacza owo dobre samopoczucie?

Tego typu logika, tego typu wysnuwanie wniosków, bardzo mocno musi zaburzyć prawdziwe rozumienie rodzicielstwa. Rodzicielstwo zostaje niejako zwolnione z odpowiedzialności i zobowiązania za siebie i za kogoś. Zostanie sprowadzone jedynie do projektu produkcyjnego, ograniczonego subiektywnym wyborem: co dla mnie będzie ciężarem a co nie, czy chcę tylko zdrowe i piękne, czy może zaakceptuję sobie coś innego? W rodzicielstwo zawsze była wpisana również akceptacja. Ciekawym jest fakt, że dziś, gdy tak wiele krzyczy się o tolerancji, wielcy jej obrońcy nie podniosą głosu i nie staną w obronie zaakceptowania i tolerancji wobec tych, którzy sami bronić się nie mogę! A może tu wcale nie chodzi o tolerancję? Bo i ona się stała tylko zwykłym hasłem, które ukrywa jedynie moje słabości i moją niemoc? Bo tolerancja stała się tylko tym, co modne, łatwiejsze, przyjemniejsze. 

Ciekawy jest również rozwój haseł głoszonych przez propagatorów in vitro. Nie tak dawno krzyczeli o prawo do dziecka. Dziś jest to już prawo do dziecka zdrowego! Co będzie następne? A wszystko oczywiście zgodnie z prawem tzw. cywilizowanych państw. Tych, którzy głoszą, że prawo dżungli to już przeżytek, bo dziś jest prawo sprawiedliwości. A czym jest opisany wyżej zabieg, jak nie prawem dżungli: usunięcie słabszych na rzecz mocniejszych, silniejszych jednostek.

Nie liczmy również na szybkie postępy w rozwoju medycyny prenatalnej. Bo jeśli można wyrzucić, to po co wydawać pieniądze na leczenie. Czyż nie tak właśnie wiele ośrodków zaprzestało poszukiwania nad prawdziwym leczeniem niepłodności, gdy pojawiło się in vitro? Bo przecież z tego się więcej zarobi. A teraz i jeszcze państwo zrefunduje.

We Włoszech wszystkie szpitale muszą się teraz wyposażyć w laboratoria do PGD, żeby nie spotkały ich podobne sprawy w sądach. A u nas w Polsce? Stoimy na progu masowego in vitro, refundowanego przez państwo. A myśli ktoś o przyszłych kosztach? Choćby takiego laboratorium? A leczenie i dłuższe hospitalizacje kobiet i dzieci poczętych przez in vitro? A może lepiej byłoby te pieniądze przekazać na coś, co naprawdę zacznie leczyć bezpłodność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz